Medycy na pierwszej linii frontu mierzą się w wieloma problemami. Najpierw w pocie czoła podczas już teraz 24 godzinnych, ba nawet i dłuższych dyżurach, walczą o życie i zdrowie pacjentów. Późnej przychodzi ten moment załamania…, kiedy i oni sami poddają się testom i kwaratannie. Ta niepewność, samotność, to poczucie bezradności i bezsilności nie pozwalają w nocy spać…
Publikuję dla Was list Pielęgniarki przebywającej na kwarantannie, żeby dać Wam choć odrobinę wsparcia, że nie jesteście w tym bagnie sami, samotni. Żebyście mieli tą świadomość, że daliście z siebie wszystko, że to nawalił system, a nie Wy!
Zachęcam Was do przelewania swoich myśli na papier, na słowa. Dzielcie się swoimi doświadczeniami, przegadajcie temat, nie pozwólcie by problem zjadał Was od środka!
Przyjaciółka powiedziała napisz jak to jest, więc piszę…
Jestem pielęgniarką. Jestem w środku tego całego zamieszania. Mnie samej jest trudno uwierzyć w to co się aktualnie dzieję. Uwierzyć, że SARS-COV-2 istnieje naprawdę, że dziesiątkuje i zabija ludzi. Więc, jak ma to pojąć ktoś spoza środowiska medycznego?
Obecnie jestem w trakcie 14-sto dniowej kwarantanny. Mój oddział został zamknięty, zarażony personel, zarażenia pacjenci. Kto był punktem zero? Nie wiadomo…
Interna, oddział jakich wiele. Nie żaden OIT, gdzie toczy się prawdziwa walka o każdy oddech. Przygotowania trwały od samego początku. Zbieranie i kompletowanie sprzętu ochrony osobistej, których wciąż brakowało. Za mało masek, kombinezonów, przyłbic, tak jak wszędzie. Wydzieliliśmy część oddziału dla pacjentów z podejrzeniem zakażenia COVID. Jedna pielęgniarka i jeden lekarz na cały dyżur zostają przydzieleni do pracy z tymi pacjentami. Zakładam kombinezon, maskę, gogle, przyłbicę, dwie pary rękawiczek. I już myślę tylko o tym, żeby to z siebie zdjąć. Gorąco, o zgrozo! Gogle parują, pot leci po doopie, a kilka warstw rękawiczek klei się do skóry, precyzyjne działania trwają znacznie dłużej. W głowie mam jedną myśl: muszę wytrzymać kilka godzin zanim ktoś mnie zmieni.
Przychodzą pierwsze wyniki: dodatni, kolejny też dodatni, plus jeszcze kolejne trzy osoby na plus. Organizujemy transport do szpitala jednoimiennego. Dzwonimy, nikt nie odbiera, kolejny numer i znów cisza w eterze! Serio?! A miało być tak prosto! Przecież są procedury! Mijają kolejne godziny, już prawie północ, a my tkwimy w tym samym miejscu. Już prawie świta zanim pojawia się pierwsza karetka, a za nią kolejne. Minęło kilka kolejnych godzin zanim wszystkich przewieziono.
Wracam do domu, padam (wybaczcie za słownik) na RYJ. Prysznic, śniadanie, powinnam spać ale nie mogę… W głowie kłębią się myśli. Włączam TV, sama nie wiem po co, bo informacje tylko wzmagają mój niepokój. Zasypiam na chwilę. Wstaje rano, i znów staję przed drzwiami szpitala, i znów wraca strach. Strach o własne zdrowie i życie.
Przychodzi kolejny dzień, dociera do nas informacja o pierwszej zarażonej pielęgniarce. Ruszyła lawina. Wymazy. Oczekiwanie na wynik 24h! Gdzie są te wszystkie szybkie testy o których ciągle się mówi?!
Jestem ujemna i wciąż jestem w pracy. Część personelu już jest na kwarantannie. Kolejnego dnia opuszczają oddział ostatni pacjenci. Oddział zamknięty. Żal. Żal, że nie podołaliśmy mimo starań. Próbowaliśmy walczyć, cały zespół: lekarze, pielęgniarki, opiekunowie i salowi. Czułam się potrzebna. Czułam, że to co robię ma sens. Czułam się dumna słysząc podziękowania i oklaski za ciężką pracę. Teraz brawa ucichły. Teraz prócz strachu i rozgoryczenia nie czuję nic więcej. Od kilku dni trwa moja kwarantanna. Rodzina wyprowadziła się, by móc normalnie funkcjonować.
Tęsknię, a ta tęsknota za bliskimi rozrywa serce. Kwarantanna uczy pokory. Teraz bardziej potrafię doceniać każdy dzień. Dzień w osamotnieniu, ale na szczęcie w zdrowiu.
Patrzę przez okno i widzę tych wszystkich ludzi, którzy chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego co tak naprawdę się dzieję. Nie widzą naszej odwagi, poświęcenia i zaangażowania w sprawę, tego zdeterminowania i oddania każdego dnia, co tam dnia tych piekielnie ciężkich 24 godzin dyżuru, nie dla siebie, a dla życia i zdrowia innych.
To tylko, albo aż 14 dni. Najdłuższe 14 dni w moim życiu. Wiem jedno, gdy moja kolejna kwarantanna się skończy, znów włożę swój mundur, pełna energii i złudnej nadziei wrócę na swój oddział dalej walczyć na pierwszej linii frontu. No bo kto, jak nie ja? Jak nie MY- MEDYCY?
Właśnie, jak nie MY to KTOOOO?
Koledzy i Koleżanki z branży robicie kawał dobrej roboty. Działacie pod presją adrenaliny, czasu, w trudnych warunkach. Macie prawo czuć się zmęczeni i przepracowani. Nie chcę jednak byście brali na klatę odpowiedzialność za niepowdzenia systemowe. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy, nawet jeśli będziemy się dwoić i troić w tych warunkach. Jesteście ludźmi, Wasze supermoce to: wiedza, umiejętności i środki ochrony osobistej- biologicznej zastosowane w praktyce. Nie dajcie się fali hejtu i poczuciu bezradności, bo jak zabraknie WAS na pierwszej linii frontu, to wszystko dosłownie PADNIE!